„Mały Książę zapytał pijaka: Dlaczego
pijesz? Żeby zapomnieć - odpowiedział pijak. Zapomnieć o czym? - spytał
ponownie Książę. Zapomnieć o tym, że się wstydzę - odpowiedział pijak. A czego
się wstydzisz? - zapytał znowu Mały Książę. . . . że piję! - odparł pijak”
„Mały książę” Antoine de Saint-Exupéry
Czy
można być uzależnionym od jedzenia? Tutaj teorie są sprzeczne, choć sama
uważam, ze tak. Sytuacja jest o tyle trudniejsza, że jedzenia nie można rzucić.
Pożywienie i jego konsumpcja staje się dość fundamentalnym elementem naszego
życia. Psychologowie uważają, że pożywienie może zastąpić każdą naszą potrzebę,
ale po kolei.. Człowiek jest szczęściarzem, adaptuje się do trudnych warunków. Po
okresie niepewności i niestałości zdobywanej żywności, nie tylko nauczył się
magazynować energię na gorsze czasy w postaci tłuszczu. Nasz mózg nauczył się
również jak żywieniem zrobić sobie dobrze, aby jego nie zawsze najbystrzejszy
właściciel nie pogardził posiłkiem, kiedy to się pojawi. Spożywając pokarm,
który nam smakuje (a sprowadza się to zazwyczaj do cukrów prostych i tłuszczu-
najłatwiejszych do magazynowania, na trudniejsze chwile) nasz mózg, chcąc nas
wynagrodzić za taką zdobycz podnosi produkcję dopaminy i już jest nam miło.
Podobny mechanizm produkcji przyjemności pojawia się podczas seksu, miłych
chwil przy drinku i innych, o których wspominać nie muszę. Fakt, może produkcja
dopaminy bardziej przyspiesza przy seksie, ale ile razy dziennie człowiek
pracujący może go uprawiać (w satysfakcjonujący sposób), a ile razy możemy
jeść. Podobna sytuacja ma miejsce z alkoholem, owszem produkcja dopaminy jest
większa, ale kto pije drinka zaraz po przebudzeniu? Podsumowując, mózg nakłania
nas do przyjemności, a my jak to my, czym częściej tym lepiej. Problem pojawia
się kiedy jedzenie wymyka nam się spod kontroli. Zaczynamy zachowywać się jak
alkoholicy, ukrywamy się z naszym jedzeniem. Spożywamy posiłki w biegu, byle
gdzie i byle jak. Nie widzimy ile zjedliśmy i jest nam łatwiej. W domu
wykradamy się do kuchni, mając pewność, że nikt nas na tym nie przy przyłapie
lub nocą, kiedy wszyscy domownicy już śpią. Chwila przyjemności przestaje być
chwilą przyjemności, kiedy znów nie możemy na siebie patrzeć, bo przecież
obiecaliśmy sobie, że już więcej tego nie zrobimy. Uczucie wstydu, pogardy dla
siebie, złości, a wręcz nienawiści dla swojej słabości. Czym prędzej chcemy wyrzucić
z siebie i zbędne kalorie i złość na siebie. Uciekamy w ćwiczenia, prowokujemy
wymioty, czy kolejną awanturę domową, Aby tylko pozbyć się emocji i posiłku. Lub
znów jemy, aby zagłuszyć w sobie tę pustkę, ból, te przykre emocje. Trudno mi
nie dopatrzyć się tutaj analogii do uzależnień, które wymykają się spod naszej
kontroli i zaczynają rządzić naszym życiem.
Przeciwnicy
używania formy „uzależnieni od jedzenie” proponują raczej określenia typu,
kompulsywne jedzenie, czy pragnienie pożądanego jedzenia przez jednostkę.
Zakładają oni, że owo pragnienie zostaje wykształcone w skutek uwarunkowań
kulturowych jednostki. Czyli jednostka wciąż pragnie czekolady, ponieważ społeczeństwo
nakłania ją, aby ograniczała jej spożywanie. Ciężko mi się z tym zgodzić, owszem
zakazany owoc smakuje lepiej, ale czy mając kulturowo wykształconą normę „nie
kradnij” skupiamy całą energię na tym aby coś komuś zajumać?
Nie kupuję tego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz