Stosując
diety, suplementację czy nawet wprowadzając ruch do swojego życia staramy się
zmienić swoje ciało, aby bardziej odpowiadało ono naszym oczekiwaniom. Niestety
zazwyczaj to nie wystarcza. Zazwyczaj
nasze jedzenie, nasz sposób jedzenia, nasze zwyczaje żywieniowe są zarówno
przyczyną kolejnych problemów zdrowotnych, jak i (albo przede wszystkim)
objawem. Nasz sposób jedzenia
kształtuje się od dzieciństwa, często staje się odpowiedzią na targające nami
emocje. Staje się lekarstwem na samotność, porzucenie, poczucie niepewności.
Jedzenie spełnia w naszym życiu bardzo wiele ról, wpływa nie tylko na nasze
samopoczucie, ale i na to jak postrzegamy samych siebie, na nasze życie
towarzyskie. Jedzenie jest z nami na każdym kroku. Stosując diety, często nie
zauważamy, że jedzenie jest tylko objawem naszych bolączek. Traktujemy swoje ciało
z niechęcią, bo chcielibyśmy aby wyglądało inaczej, nie potrafimy się już
wsłuchiwać w jego potrzeby, aby móc dostarczyć mu odpowiedniej ilości energii.
Dietę traktujemy jak karę. Chcemy ukarać siebie samych za brak subordynacji i
rozpasanie. Traktując się z taką niechęcią mamy nikłe szanse na redukcję wagi,
a jeszcze mniejsze na jej utrzymanie. Gdyż przez stosowanie diet i odrzucanie
swoich potrzeb nie pozwalamy sobie na poznanie prawdziwej przyczyny naszych
kłopotów z jedzeniem. Nadmierne jedzenie najczęściej jest objawem, w którym
nasze ciało woła do nas: „Proszę, wysłuchaj mnie”. My zaś w odpowiedzi jeszcze
mocniej kneblujemy je i nie pozwolimy nic powiedzieć. Podstawą skutecznego schudnięcia, jest przede wszystkim zrozumienie
potrzeb swojego organizmu, a wtedy zmiana żywienia pojawi się sama. Zaś
utrzymanie racjonalnej diety i odpowiedniej wagi, jest konieczne dla zdrowia.
środa, 21 stycznia 2015
czwartek, 8 stycznia 2015
Pić czy jeść, oto jest pytanie.
Pozostając
nadal w tematach uzależnień, dziś wywołamy na tapetę picie i jego wpływ na
jedzenie. Alkohol jak i jedzenie występują
naturalnie w przyrodzie, innymi słowy można i jedzenie i alkohol zostały nam
ofiarowane w darze, czy bożym czy od samej matki natury, to już wg uznania
czytelnika. Jedno jest pewne, że całe
wieki czy tysiąclecia, alkohol towarzyszył posiłkom i posiłki alkoholowi. I nie
do końca pewne jest czy pito, aby poprawić trawienie pożywienia, czy jedzono,
aby alkohol lepiej się trawił. Fakt
faktem od imprez sokratejskich, przez ostatnią wieczerzę do ostatniego
sylwestra alkohol był świadkiem ważnych momentów, w życiu jednostek, narodów,
czy kształtowania się cywilizacji. Zamiłowanie
do alkoholu nie zanika, choć w skutek rozwoju naszych możliwości (i naszej
pomysłowość) zmienia się zawartość procentowa alkoholu w alkoholu. Coraz częściej sięgamy po niego pogubieni w
życiu. Człowiek współczesny pije, nie tylko z okazji uczty, spotkań
towarzyskich, ale również po to, aby zapomnieć, aby dodać sobie animuszu, aby
móc stawić czoła znajomym.
A jaka jest obecnie relacja jedzenia
i picia- wzajemnie zależna i nie tylko. Przede wszystkim alkohol wzmaga nasz
apetyt. Wiele osób na trzeźwo starających się kontrolować ilość spożywanych
kalorii w ciągu dnia, wieczorem po lampce wina (albo kilku), zaczyna pałać
niezmierną miłością do lodówki. Na szczęście ta ostatnia ma w sobie wiele taktu
i nie rozpowiada o nocnych romansach. Alkohol wzmaga nasz apetyt, ogranicza
logiczne myślenie i napędza system myślenia „a co mi tam”. Z drugiej strony gro
osób dostarcza sobie pustych (alkoholowych ) kalorii, aby te inne lepiej się
trawiły. Pojawia się także nowy trend, tzw „picie ekonomiczne”. Osoby pijące
tym systemem, celowo głodzą się cały dzień, aby alkohol mocniej zadziałał i kop
był lepszy. W tej dziedzinie najlepszymi efektami cieszą się późni adolescenci
i studenci. Istnieje też inne oblicze
zależności żarłoczno-alkoholowej, w moim mniemaniu prężnie rozwijające się
wśród kobiet, szczególnie tych, co to chcą udowodnić, że nie tylko do garów się
nadają. Myślę tutaj o strategii ograniczania kaloryczności posiłków przez cały
dzień, aby mieć margines na alkohol. Tak aby w ostatecznym rozrachunku zmieścić
się z założonej na dzień ilości kalorii. Piękne kobiety kontrolujące swoje
życie, o masakrycznych niedoborach
witamin i mikroelementów i marskości wątroby. Na wypatrzone relacje alkoholu z
jedzeniem najbardziej narażone są kobiety. To one zawsze muszą być piękne,
uśmiechnięte oraz doskonale zorganizowane,
dla wielu z nich tylko drink wieczorny pozwala na niezwariowanie.
wtorek, 6 stycznia 2015
Uzależnienie od jedzenia
„Mały Książę zapytał pijaka: Dlaczego
pijesz? Żeby zapomnieć - odpowiedział pijak. Zapomnieć o czym? - spytał
ponownie Książę. Zapomnieć o tym, że się wstydzę - odpowiedział pijak. A czego
się wstydzisz? - zapytał znowu Mały Książę. . . . że piję! - odparł pijak”
„Mały książę” Antoine de Saint-Exupéry
Czy
można być uzależnionym od jedzenia? Tutaj teorie są sprzeczne, choć sama
uważam, ze tak. Sytuacja jest o tyle trudniejsza, że jedzenia nie można rzucić.
Pożywienie i jego konsumpcja staje się dość fundamentalnym elementem naszego
życia. Psychologowie uważają, że pożywienie może zastąpić każdą naszą potrzebę,
ale po kolei.. Człowiek jest szczęściarzem, adaptuje się do trudnych warunków. Po
okresie niepewności i niestałości zdobywanej żywności, nie tylko nauczył się
magazynować energię na gorsze czasy w postaci tłuszczu. Nasz mózg nauczył się
również jak żywieniem zrobić sobie dobrze, aby jego nie zawsze najbystrzejszy
właściciel nie pogardził posiłkiem, kiedy to się pojawi. Spożywając pokarm,
który nam smakuje (a sprowadza się to zazwyczaj do cukrów prostych i tłuszczu-
najłatwiejszych do magazynowania, na trudniejsze chwile) nasz mózg, chcąc nas
wynagrodzić za taką zdobycz podnosi produkcję dopaminy i już jest nam miło.
Podobny mechanizm produkcji przyjemności pojawia się podczas seksu, miłych
chwil przy drinku i innych, o których wspominać nie muszę. Fakt, może produkcja
dopaminy bardziej przyspiesza przy seksie, ale ile razy dziennie człowiek
pracujący może go uprawiać (w satysfakcjonujący sposób), a ile razy możemy
jeść. Podobna sytuacja ma miejsce z alkoholem, owszem produkcja dopaminy jest
większa, ale kto pije drinka zaraz po przebudzeniu? Podsumowując, mózg nakłania
nas do przyjemności, a my jak to my, czym częściej tym lepiej. Problem pojawia
się kiedy jedzenie wymyka nam się spod kontroli. Zaczynamy zachowywać się jak
alkoholicy, ukrywamy się z naszym jedzeniem. Spożywamy posiłki w biegu, byle
gdzie i byle jak. Nie widzimy ile zjedliśmy i jest nam łatwiej. W domu
wykradamy się do kuchni, mając pewność, że nikt nas na tym nie przy przyłapie
lub nocą, kiedy wszyscy domownicy już śpią. Chwila przyjemności przestaje być
chwilą przyjemności, kiedy znów nie możemy na siebie patrzeć, bo przecież
obiecaliśmy sobie, że już więcej tego nie zrobimy. Uczucie wstydu, pogardy dla
siebie, złości, a wręcz nienawiści dla swojej słabości. Czym prędzej chcemy wyrzucić
z siebie i zbędne kalorie i złość na siebie. Uciekamy w ćwiczenia, prowokujemy
wymioty, czy kolejną awanturę domową, Aby tylko pozbyć się emocji i posiłku. Lub
znów jemy, aby zagłuszyć w sobie tę pustkę, ból, te przykre emocje. Trudno mi
nie dopatrzyć się tutaj analogii do uzależnień, które wymykają się spod naszej
kontroli i zaczynają rządzić naszym życiem.
Przeciwnicy
używania formy „uzależnieni od jedzenie” proponują raczej określenia typu,
kompulsywne jedzenie, czy pragnienie pożądanego jedzenia przez jednostkę.
Zakładają oni, że owo pragnienie zostaje wykształcone w skutek uwarunkowań
kulturowych jednostki. Czyli jednostka wciąż pragnie czekolady, ponieważ społeczeństwo
nakłania ją, aby ograniczała jej spożywanie. Ciężko mi się z tym zgodzić, owszem
zakazany owoc smakuje lepiej, ale czy mając kulturowo wykształconą normę „nie
kradnij” skupiamy całą energię na tym aby coś komuś zajumać?
Nie kupuję tego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)