Wraz z nadejściem pierwszych
słot, chłodnych i deszczowych wieczorów rozpoczynamy odświętne kolacje z okazji
nadejścia jesieni. Kolacje przekraczające niejednokrotnie wystawność wigilii
czy śniadania wielkanocnego. Kolacje określane w czasie jako niekończąca się historia,
rozpoczęta po powrocie z pracy, kończąca się wraz z opanowaniem naszego mózgu
przez melatoninę, kiedy to ostatnimi resztami świadomości (a może już nie)
przełykamy ostatni kęs pokolacyjnego batonika.
Nie powinniśmy widzieć w tym nic
złego. W końcu organizm potrzebuję trochę więcej energii na ogrzanie, tylko czy
na pewno powinien co dzień szykować się na kolejne siedem chudych lat?
Co więc rozpala naszą miłość do
lodówki w te długie chłodne wieczory? Czy na pewno te wieczory są aż tak chłodne,
czy tylko szukamy kolejnych pretekstów aby prowadzić osiadły tryb życia? To nie
zimno i deszcz wytyczają naszą trasę lodówka –TV, ale nuda. Naturalna tendencja
do oszczędzania energii nie pozwala nam przemierzyć kolejnego, zbędnego kroku. Nie
śmiem więc namawiać nikogo do joggingu w jesienne czy zimowe wieczory, jednak,
która z nas w doborowym towarzystwie myślała o jedzeniu. W odpowiednim
towarzystwie, przy odpowiednich działaniach wizja siedmiu chudych lat to pikuś,
bez jedzenia przetrwamy nawet więcej. Jeśli więc nasze domowo -doborowe
towarzystwo również nastawione jest na oszczędzanie energii, zawsze możemy skorzystać
z równie naturalnej potrzeby znajomości najbliższego terenu i spędzić wieczór
na wymianie plotek z przyjaciółkami. Spacer, ruch, zdobyte nowe informacje i
czasowa separacja z lodówką, same plusy.
Tak więc rozkosznych ploteczek życzę, dla
zdrowia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz