piątek, 23 sierpnia 2013

Moja historia jedzeniem mierzona



     Dlaczego moją pasją jest jedzenie? Ponieważ tworzy moją historię, moją tożsamość rzadko będąc tylko i wyłącznie odpowiedzią na głód.


Dzieciństwo



Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa.  Z siostrą wylegujemy się na starym kocu, promienie słońca, które przebijają się  przez liście starej jabłonki tworzą migotliwe wzory na kocu. Babcia przynosi nam usmażone kalafiory. Kalafiory z własnej działki, pachnące, ociekające masłem, na którym były smażone, jeszcze parzące w palce, w ten piękny letni dzień smakują wybornie. Od 30 lat szukam tego smaku, ale nie ma już ani kalafiorów mojej babci, ani starej jabłonki, ani beztroski dzieciństwa.

         Ten czas to także zapach pieczonego chleba, który tak bardzo próbowałam odbudować w moim domu. Zapach, który sprawiał, że dom pachniał domem, ciepłem i miłością. Pamiętam smak i zapach owoców, jabłek zrywanych z drzewa, i truskawek źle obmytych z piasku ;) Nie dającego się zerwać rabarbaru, zawsze słodko kwaśnego. Słodkich ciepłych od słońca pomidorów.

Powrót do domu oznaczał wspólne wcinanie frytek czy popcornu ze znajomymi przy niekończących się debatach na tematy nieznane.

I święta, uroczystości rodzinne, kiedy w domu rozchodził się zapach pasty do podłogi, przyćmiony zapachem świeżo pieczonego sernika, krokietów, gulaszu. Wspólne przygotowywanie sałatek, plotki z mamą, siostrą, babcią ciotkami nad stolnicą, przy mieleniu sera i smażeniu naleśników. Nie kończące się rozmowy o wszystkim i o niczym.

A potem wspólne pałaszowanie wśród śmiechów, rozmów, przekrzykiwań się drobnych sprzeczek i naszego dziecięcego harmidru.



Liceum



I nastał czas wyjazdu do szkoły. W miejsce zapomniane przez świat, w miejsce, w którym nie wynaleziono jeszcze jedzenia, przynajmniej w przekonaniu mojej mamy. Kraków. Piątkowe powroty do domu, którym wtórowały przerażone okrzyki mamy, babci i pozostałych kobiet należących do wspólnoty rodzinnej pt: „Boże jak ty wyglądasz”, generowały kolejne śniadania, drugie śniadania, obiady, obiadki, podwieczorki i desery kolacje, i kolacje spóźnione, a wieczorem przy filmie przekąski. Coniedzielne powroty do internatu opatrzone siatkami z „wałówką” i wieczorne spotkania z koleżankami, kiedy na stół wypływały dary z domów rodzinnych i w przerwach miedzy pałaszowaniem kolejnych łakoci snułyśmy plany na kolejny tydzień, opowiadałyśmy sobie o minionym weekendzie w domu.

Potem pierwsze randki opatrzone pizzą, ciastkami, lodami i powroty do internatu gdzie jeszcze z wypiekami na twarzy pośród odgłosów chrupanych paluszków zdawałyśmy koleżanką relacje ze spotkania.

Jak dobrze, że wiedza o grzesznym jedzeniu wieczornym nie była wtedy tak rozpropagowana jak dziś.





Studia



Studia a wraz z nimi całkowity upadek cywilizacji kulinarnej. Szczytem finezji kulinarnej stały się zupki z proszku i gotowe sosy do makaronów. Na jedzenie czasu nigdy nie było, nauka, imprezy. Życie szybkie w biegu, pełen speed aż stało się …



Nowy dom



W drzwiach mojego życia jedzeniowego staje ten jedyny. Zaczynam przeszukiwanie książek kucharskich, kuchenne eksperymentowanie w myśl zasady „Przez żołądek do serca”. Wspólne gotowanie i satysfakcja, kiedy mu smakuje. Leniwe, beztroskie chwile posiłków, wspólne karmienie się smakołykami, dzielenie się jedzeniem

I trzęsące się ręce, kiedy przygotowywałam pierwszy obiad dla przyszłych teściów. Jak z tego doświadczenia wyszłam z wszystkimi palcami? Do tej pory nie wiem.



A potem nastał czas ciąży. Hołdy składane wielkobrzuchemu bóstwu. Dary znoszone z pożywianie z nieukrywaną satysfakcją układane przed Wielkim Brzuchem. Teściowie przynoszący w darze cielęcinę i wątróbkę, rodzice z koszami owoców i warzyw i mąż przynoszący pączki, śledzie, batony, ogórki kiszone, torciki i morele, babeczki i kapuśniaczki. I wszyscy uważnie obserwujący czy wielkobrzuszne bóstwo nie zażyczy sobie czegoś jeszcze.  Wzdychania babć i ciotek, wróżenie na temat płci potomstwa i jego rozwoju na podstawie tego co zjadłam.



Co jeszcze?



Jeszcze kurczak marynowany w miodzie i cytrynie na każdą rocznicę ślubu, oczekiwany już na długo przed rocznicowym obiadem. Śniadania do łóżka, które przynosił mi mąż wpuszczając do pokoju światło poranka. Pikniki rodzinne, przedłużające się w nieskończoność kolacje, wypady na pizzę, obiadki u mamusi, kolacje z przyjaciółkami, kebaby o północy i szarlotki, pojawiające się na stole jako mój główny sprzymierzeniec w negocjacjach …



Czy jakikolwiek z tych posiłków był odpowiedzią na głód, raczej nie. To jedzenie to miłość, opieka, poczucie wspólnoty, akceptacji, to w końcu walka o kogoś, zabawa, chwila wytchnienia. To wspomnienia, przeżycia, które współtworzyły moje życie…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz